Do rozpoczęcia podróży pozostało mniej niż 12h, dlatego inspirowany relacjami @przemos74 i @tom971 startuję ze swoim pierwszym RTW.
Zaczęło się od biletu na trasie PVG-GUM-HNL-SEA-SFO (w tym UA155 czyli tzw. United Island Hopper), a potem jakoś poszło.
Ostatecznie złożyłem coś takiego:
8.03 KTW-DWC [W61289]
9.03 DXB-BAH [GF501]
9.03 BAH-BOM [GF64]
9.03 BOM-SIN [SQ425]
11.03 SIN-PVG [SQ826]
11.03 PVG-GUM [UA156]
12.03 GUM-TKK [UA155]
12.03 TKK-PNI [UA155]
12.03 PNI-KSA [UA155]
12.03 KSA-KWA [UA155]
12.03 KWA-MAJ [UA155]
12.03 MAJ-HNL [UA155]
12.03 HNL-SFO [UA396]
13.03 SFO-SEA [UA759]
14.04 SEA-LGW [DY7132]
15.03 LTN-WAW [W61306]
W sumie: 8 dni, 16 lotów, ponad 39 tys. km. Lotnicze debiuty na pokładach Gulf Air, Singapore Airlines i United. Najdłuższy pobyt na Hawajach (18h), najkrótszy (35 min) Kosrae.
Tyle na początek. Postaram się, o ile lotniskowe Wifi pozwoli, wrzucać dużo zdjęć kolan. A uprzedzając pytania: po co, dlaczego i że bez sensu to odpowiadam cytując klasyka: „kreski na flightradarze same się nie zrobią”.
P.S.
Szczególne podziękowania dla żony i córki, że chociaż trochę rozumieją ;)
Uskrzydlony na początku nową przygodą zaczynam mieć pewne wątpliwości: czy ławki lotniskowe będą wystarczająco twarde bo inaczej złamie mi się kręgosłup (stary jestem), czy nie wynudzę się w 18h na Hawajach albo czy zdążę w Katowicach na bus Matuszka bo jeżeli nie to cały plan posypie się już na początku.
Ale na razie wszystko gładko. Jedyna dostępna 2 klasa w pociągu relacji Wrocław-Radom oferuje komfortowe warunki podróży, Matuszek odjechał nawet przed czasem. I tylko to Honolulu nie daje spokoju czy 18h to jednak nie za długo. Idąc tym tropem na 12.03 (bo na ten dzień mam zaplanowane tylko 7 lotów i poczucie, że obejrzę niewystarczającą ilość gateów) znajduję za 500 zł bilety RT z HNL na Molokai Mokulele Airlines.
Zastanawiam się czy nie kupić. No, nic, jeszcze poczekam i prześpię się z tym (chociaż nie wiem czy się uda bo przecież nie mam zarezerwowanego żadnego hotelu).
Trzymajcie kciuki, komentarze wspierające jak i pozostałe pożądane.
P.S.
Na razie zdjęcia wyglądają jakby były robione kalkulatorem. Może opanuję to do końca RTW
Wczorajszy wieczór i dzisiejszy dzień nadal bez potknięć. F55 do metra, a potem pod Burj, który nie może przestać kojarzyć mi się z (Daewoo) Warsaw Trade Tower.
Noc upłynęła na kontemplacji tego wybryku ludzkiej wyobraźni i opuszczam Dubaj z mieszanymi uczuciami.
Bahrajn natomiast pozytywnie zaskakuje. Tamtejszy blichtr nieco przykurzony i zdecydowanie w cieniu przepychu sąsiadów. Krótki rzut oka na miasto i wiem, że chętnie tam wrócę.
No może z pominięciem narodowego przewoźnika królestwa. 7 letnie A320 na trasie DXB-BAH-BOM przy obłożeniu ok. 90% przypominają bardziej Wizzaira.
A potem Mumbaj na plain dosę i żeby zdążyć na ostatni dzisiejszy SQ425.
No, nic. Podobno nie widać zdjęć. Spróbuję opanować problem wieczorem przed wylotem do Szanghaju. Jeżeli nie to dopiero po powrocie uzupełnię zdjęcia z czegoś innego niż kalkulator zwany Xiaomi mi 4c. Kto pisał relacje na żywo z RTW wie, że to nie są proste rzeczy ;
Druga doba bez snu, tzn. tryb czuwania na najwyższych obrotach. Jak tak dalej pójdzie to prześpię Island Hoppera.
No, ale miało być o czymś innym.
Mumbajskie lotnisko to kolos. Długie wypychanie i kolejka na pasie powodują 30 minutowe opóźnienie, które i tak nie przyćmiewa ogólnego wrażenia. Załoga obsługująca dzisiaj czteroletniego A330 od początku nienatrętnie naskakująca. Ciepłe ręczniki odświeżające, niezłej jakości słuchawki, skarpety plus szczoteczka i menu 'dedykowane' klasie ekonomicznej. W głębi ducha dziękuję, że 5,5 godzinny lot na miejscu środkowym różowym przewoźnikiem mam za sobą.
Opcja wegetariańska rezerwowana przed lotem sprawdza się doskonale.
Świetny ser paneer w pomidorach, ziemniaki w salsie szpinakowej i do tego szpinakowo-soczewicowy klops w sałacie z sosem z tamaryndowca. Dobre, nawet wybitne, w porównaniu z posiłkiem w Gulf (chociaż obiektywnie nie był zły). Dążąc do ideału Singapore sling i lody czekoladowe zamykają dzień. Dobrzy są.
W nocy trochę bujało i łupało nad Oceanem Indyjskim a przed samym podejściem na Chiangi tropikalna ulewa z wyładowaniami. Dlatego nadrabiamy spory kawałek i wlatujemy nad Indonezję.
Szybka odprawa paszportowa, znowu pytanie dlaczego nie wpisuje w karcie wjazdowej miejsca pobytu/ noclegu i mogę postawić nogę na singapurskiej ziemi. Miasto trochę znam, dlatego zostawię sobie je dzisiaj na koniec. Creme de la creme - kolacja na Smith Street w China Town, a potem Marina Bay Sands i Blacklane na lotnisko.
Ale to potem. Oprócz 18h na Hawajach mam tyle samo czasu w Singapurze. Nie można go tak zmarnować. Prom do Indonezji na wyspę Bintam wydaje się być wbrew pozorom rozsądnym pomysłem, gdyby nie dzisiejsza pogoda. Najwyżej skończy się na nierozsądnym pomyśle.
Jednak będzie Indonezja
Dobrze motywujecie bo po powrocie do Singapuru od razu szukam Wifi na terminalu Tanah Merah :D
Zdjęcia postaram się wrzucić później, jak kalkulator pozwoli.
Najbliżej tego, żeby posypała się jakaś część trasy było dzisiaj gdy kierowca miejskiego autobusu nie zrozumiał, że chcę dojechać do Tanah Merah Ferry Terminal, a nie stacji metra Tanah Merah.
Wpadam w ostatniej chwili i kupuję bilet Rt za 70 SGD. Wyjazd 11:10, powrót 14:30 czasu lokalnego (-1h w Indonezji).
Regularna odprawa, bramki, kontrola. To wszystko i gęstniejący tłum przypomina bardziej azjatyckie miasto niż poukładanego Tygrysa regionu.
Miejscowi nie wytrzymują morskich turbulencji. Statystycznie w jedną i drugą stronę ok. 30% pasażerów wysiadłaby gdyby mogła o własnych siłach dostać się do drzwi. Załoga oswojona z sytuacją, sprawnie rozdaje niebieskie torebki. Nie, zdjęć nie będzie.
Bintam to skrzyżowanie Hajnanu, Okinawy i czegoś pewnie jeszcze. Luksusowe ośrodki przyciągają zarówno Singapurczyków, którzy chętnie pojawiają tu się w weekendy jak i inne nacje, które przemierzają pół świata, żeby poczuć się wyjątkowo. Pod bramkami paszporty niemieckie, rosyjskie, szwajcarskie, amerykańskie. Takie wakacje w enklawie. Bo Indonezyjczycy zajmujący się ich obsługą, sami mieszkają w trochę innej rzeczywistości.
Resorty mnie nie interesują, tym bardziej że pogoda nie zapowiada się na stabilną. Dlatego zarzucam plecak i uprzejmie dziękując taksówkarzom za próby podwiezienia idę do pierwszej miejscowości. 30 stopni, wilgotność dużo powyżej 70 procent. Po drodze biegające za mną dzieciaki z uniwersalnym w każdej części świata przesłaniem: "Hallo" i przebiegające przez drogę makaki. Sama Pujasera to kilkadziesiąt niskich budynków, dwa kantory, chińskie sklepy ze wszystkim. Ale w samym centrum miasteczka stoiska z jedzeniem. Znowu jest dobrze.
Nasi goreng z kurczakiem bardziej klasyczny być nie może. Krótka wymiana zdań z miejscowymi i można wracać. Po drodze policjant nie dał się przekonać, że ja tak lubię z plecakiem, i że pogoda ładna, i że nie trzeba i podwozi mnie motocyklem pod same drzwi terminalu.
Wysiadam. Singapur nie wita deszczem więc w planach wieczornych Raffles, China Town i Marina Bay.
Najświeższa porcja zdjęć prosto z Singapuru w oczekiwaniu na SQ826 do Szanghaju. Mam nadzieję, że będą widoczne.
Doskonała trasa! Ty wrócisz, a ja będę na początku swojej relacji z hopperem w roli głównej, ale w drugą stronę
;) dzisiaj kupiłem ostatnie z 20 paru lotów
;)
Wszystkie zdjęcia są widoczne chyba że ktoś ma jakąś nietypową przeglądarkę internetową. Jakość ? Do ilustracji podróży i do oglądania na kompie czy smartfonie zupełnie wystarczy, to nie wystawa zdjęć podróżników
:) Oglądałem to podejście do lądowania w Singapurze i taki był korytarz powietrzny bo wszystkie wcześniejsze i późniejsze samoloty tak podchodziły od strony Indonezji.Teraz, chwilowa zamiana środka lokomocji na prom ale bujać chyba też będzie
:D Czekamy na info i zdjęcia z kolejnych etapów i trzymamy kciuki.
Dobrze motywujecie bo po powrocie do Singapuru od razu szukam wifi na terminalu Tanah Merah
:DZdjęcia postaram się wrzucić później, jak kalkulator pozwoli.Najbliżej tego, żeby posypała się jakaś część trasy było dzisiaj gdy kierowca miejskiego autobusu nie zrozumiał, że chcę dojechać do Tanah Merrah Ferry Terminal, a nie stacji metra Tanah Merrah.Wpadam w ostatniej chwili i kupuję bilet Rt za 70 sgd. Wyjazd 11:10, powrót 14:30 czasu lokalnego (-1h w Indonezji).Regularna odprawa, bramki, kontrola. To wszystko i gęstniejący tłum przypomina bardziej azjatyckie miasto niż poukładanego Tygrysa regionu.Miejscowi nie wytrzymują morskich turbulencji. Statystycznie w jedną i drugą stronę ok. 30% pasażerów wysiadlaby gdyby mogla o wlasnych silach dostac sie do drzwi. Zaloga oswojona z sytuacja, sprawnie rozdaje niebieskie torebki. Nie, zdjęć nie będzie.Bintam to skrzyżowanie Hajnanu, Okinawy i czegoś pewnie jeszcze. Luksusowe ośrodki przyciągają zarówno Singapurczyków, którzy chętnie pojawiają tu się w weekendy jak i inne nacje, które przemierzają pół świata, żeby poczuć się wyjątkowo. Pod bramkami paszporty niemieckie, rosyjskie, szwajcarskie, amerykańskie. Takie wakacje w enklawie. Bo Indonezyjczycy zajmują się ich obsługą, sami mieszkając w trochę innej rzeczywistości.Resorty mnie nie interesują, tym bardziej że pogoda nie zapowiada się na stabilna. Dlatego zarzucam plecak i uprzejmie dziękując taksowkarzom za próby podwiezienia ide do pierwszej miejscowości. 30 stopni, wilgotność dużo powyżej 70 procent. Po drodze biegajace za mna dzieciaki z uniwersalnym w kazdej części swiata przeslaniem: Hallo i przebiegające przez droge Sama Pujasera to kilkadziesiąt niskich budynkow, dwa kantory, chińskie sklepy ze wszystkim. Ale w samym centrum miasteczka stoiska z jedzeniem. Znowu jest dobrze.Nasi goreng z kurczakiem bardziej klasyczny być nie może. Krótka wymiana zdań z miejscowymi i można wracać. Po drodze policjant nie dał się przekonać, że ja tak z plecakiem, i że pogoda ładna i że nie trzeba i podwozi mnie pod same drzwi terminalu.Wysiadam. Singapur nie wita deszczem więc w planach wieczornych Raffles, China Town i Marina Bay
Jak kolejna doba w drodze bez spania to w relacji "literówka" się trafi i zamiast "w hołdzie" wpisze się "w chłodzie". Może to jednak nie wina nieprzespanych godzin tylko tego "kalkulatora" Xiaomi który wpisuje wg swojego słownika.Proponuję w Szanghaju zmienić na inny "kalkulator"
:-) bez czekania na przesyłkę z Aliexpress.
<OT> Wygląda na to, że w niektórych przeglądarkach (np. Chrome) ze względów bezpieczeństwa nie są wyświetlane zdjęcia jeśli pobierane są one za pomocą nieszyfrowanego połączenia (http) przez szyfrowaną stronę (F4F jest w https). Inne przeglądarki (np. IE czy Edge) nie uważają tego za zagrożenie bezpieczeństwa i pokazują zdjęcia</OT>Fajnie że wszystko póki co idzie zgodnie z planem. Jak tam poziom zmęczenia siedzeniem?
:)
przypomina mi to w młodości "train hopper'a", 2.5 tygodnia po Europie, w nocy spanie w pociągach dalekobieżnych, a w dzień łażenie. Mam nadzieję że wziąłeś dodatkowe dwa dni urlopu na odespanie (albo masz wyrozumiałego szefa
;-)
Juz po IH, aktualnie w Honolulu. Bylo bosko
:D Na bieżąco będę uzupełniał relacje
;)---Bramka D59, lot UA156 linii United Airlines na Guam. Samolot jest gotowy do przyjęcia Państwa na pokład.To bardzo ważna informacja. Spośród całej trasy, z mojego punktu widzenia, dla powodzenia RTW w tej formie, najważniejszy byl lot PVG-GUM bez opoznien. Gdyby tu się coś posypało to realizacja Island Hoppera nie byłaby możliwa. Pomiędzy lotem UA156 a UA155 zaledwie 2h na przesiadkę, i o ile na innych trasach byłem przygotowany na alternatywne rozwiązania, to tu nie bardzo (poza ewentualnym dwudniowym oczekiwaniem na Guam na następny lot).Pierwszą miłą niespodzianką jest obłożenie ma poziomie 60%. Niemiłą, że obok mnie siadają dwie rosłe mieszkanki wyspy. W akcie desperacji zmieniam miejsce w rzędzie z odsypiajacym powrotny lot oficerem a kubkami na napoje.Uf, dwie godziny snu jednym ciągiem. Czuję się rześki i zregenerowany. Lądujemy o 5:40 czasu miejscowego, 40mij przed planowaną godziną. Korzystając z kilkudziesięciu dodatkowych minut przechodzę kontrolę paszportowa i wychodzę przed lotnisko. Cieplo i wierznie. Znowu przyjemne +24. 12.03 i robi się jasno. Czas na dzisiejszy przegląd gate'ow czyli Island Hopper Day. Trukk,, Pohnpei, Kosrae, Kwajalein i Majuro, a po zmianie linii daty Honolulu.-----I oto jest. Wyczekiwany U155. Startujemy z 15 minutowym opóźnieniem w kończącej się guamskiej ulewie. Kapitan informuje, że planowany czas przelotu do naszego pierwszego celu Trukk to 1h i 29min. Dzięki temu opóźnienie bedzie minimalne. Znaczne opoznienie na tejtrasie oznacza czesto jej zmiane i opuszcznie jakiegoś segmentu. Dlatego kontrolnie pytam stewardessy czy moge opuścić samolot. Jasne, trzeba tylko zabrać cały bagaż i uważać na godzinę odlotu.
Korzystając z 18h na Oahu do przenudzenia pierwszym porannym autobusem 19 z lotniska kieruje się w stronę centrum Honolulu. Przed 6 jestem zameldowany po lekkim zamieszaniu: ale jak to rezerwacja była od 11.03 i została skasowana. Hm, ale check out jest o 12. Przez te 6 godzin mam czas na doładowanie (dosłownie) baterii, prysznic i zaplanowanie przez wifi dzisiejszego dnia. Hotele najczęściej służą do czegoś innego ale podczas tego wyjazdu jakoś nie udaje mi sie skorzystac z tej podstawowej funkcji. Przed 10 oddaje klucz do pokoju ze świeżą pościelą i wychodzę.Ponieważ hotelowe tosty nie pomagaja w regeneracji decyduje się na kalua burger w barze obok Waikiki Beach Hostel. 7 USD za mocno przeciętna bułkę przypominająca tę z sieciowej restauracji pod złotymi lukami i ledwo rozmrożony pulled pork. Trudno. Będę dążył do znalezienia ideału.Potem rzut oka na 'kultowo-legendarno-epickie (jak Rydwany Ognia)' miejsce, tj. Waikiki Beach, przy której część hoteli pamięta czasy świetności Elvisa Presleya i można ruszać dalej. Autobus 22 zabiera mnie i pięćdziesięcioro Chińczyków na plażę Hanauma. Kolejne 'must see'. Widząc kolejkę do kasy (wstęp na plażę płatny 7,5 USD) zastanawiam się co poszło tutaj nie tak. Może to wina typowo surferskiej pogody albo poczucie najważniejszej części podróży zna mną. By pomóc odbudować morale kolejny wybór pada na Makapuu. Klify, wieloryby (bo sezon), widok na plażę i duzo mniej przypadkowych osób. Na przystanku zaczepia mnie Stephan. Surfer, snowboarder, paraglajdziarz (?) i pilot wycieczek z Montrealu. Proponuje dojście do latarni ścieżką. Doskonały wybór. Po drodze trzy pory roku ale dwukilometrowa ścieżka z gatunku asfaltowych, raczej dla niewymagających. A potem powrót do Honolulu autobusem 57 przez środek wyspy już tylko z miejscowymi.Ostatni rzut oka na Waikiki i znowu pod bramkami. 10 do SFO, UA396. Miejsce 3L przy oknie
:)
Fajnie się przelecieć Island Hopperem, ale jeszcze lepiej było zostać na każdej z wysp
;-). Przymierzałem się na zeszły rok, ale poleciałem na Guam, Saipan i Yap. Hoppera zostawiam na nastepny raz, tym bardziej, że można polatać nim za krajową stawkę mil United.
Seattle. Podoba mi się tu. Pogoda wzięła przykład z San Francisco ale coś mnie tutaj fascynuje i znowu podnosi poziom endorfin. Bezsenność w Seattle nabiera tutaj innego znaczenia w kontekście ostatnich 6 dni.Okolice Pike Street komercyjna ale dalej graffiti, alternatywa. Małe sklepy z winylami, bary z kraftowym piwem. Czuc atmosferę ważnego miejsca na kulturowej mapie Ameryki. Lokalizacja do chłonięcia tego miejsca z mojego pierwszego, oficjalnego, pełnowymiarowego noclegu czyli Green Tortoise Hostel jest pod tym względem nie do przebicia.Wczesniej po dotarciu z lotniska linia Link Light (3 USD) kieruje się ze stacji University Street w kierunku Space Needle. W końcu musi tu gdzieś być. Wyobrażenie o nim mam takie, że ten najbardziej charakterystyczny obiekt miasta widać z każdej jego części. Błąd. Kierując się na północ 1st street dopiero po ok. 15-20 min pojawia sie. Jest. Hmm. No jest. Zastanawiam się jakie mieszkańcy mają opinie o swoim symbolu. Słowa 'majacy już swoje lata' jest dla mnie mocno eufymistyczne.Nie szkodzi. W okolicy Space Needle mam i tak swoja 'bucket list'. Idąc śladami @tom971 nie uda mi się zobaczyć żadnego meczu NBA więc tylko podchodzę pod Key Arena czyli hale gdzie rozgrywala do 2008 r. swoje mecze drużyna Seattle SuperSonics. W hołdzie (tym razem nie chłonąc) m.in. Garremu Patronowi, Shawnowi Kempowi I i Detlefowi Schrepfowi spędzam chwilę przypominając sobie finały z Chicago Bulls w 1996.Wieczorny check in w hostelu, regeneracyjny prysznic i... jeszcze jest coś do zrobienia w bezsennym Seattle.
Wielki szacunek za przygotowanie tej trasy z precyzją szwajcarskiego zegarka
:). Poza tym miałeś olbrzymie szczęście, że tak napięty grafik został zrealizowany bez problemów tym bardziej, że częste są przypadki z opóźnienieniami lub odwołaniami niektórych lotów z powodów atmosferycznych. A tak dla formalności to pętla RTW była by całkowicie zamknięta po dodaniu jeszcze jednego lotu z Warszawy do Katowic ale to już takie czepianie się drobiazgów.
:D Mam nadzieję, że kolejne trasy będą równie ciekawe a sprawozdania z nich będą nie mniej interesujące !
@Yossarian, 8 dni dookoła świata to był sprint. Emocjonujący.Szacun.Gratulacje za bezproblemowy start i szczęśliwy finisz.Co przeżyłeś jest Twoje, co zobaczyłeś, obserwowaliśmy na żywo.Teraz Ci życzę... spokojnego odpoczynku
:)
Gratulacje @Yossarian!Dawno już nie czytałem tak fajnej relacji. Szczerze mówiąc to czekałem na kolejny odcinek z niecierpliwością. Jak na jakiś dobry serial:-)Cieszę się, że dotarłeś cały i zdrowy na metę. Dziękuję Ci za inspirację tym bardziej, że moja podróż RT "na koniec świata" właśnie się składa na jesień:-)
Dzięki za dobre słowa. Aż mam ochotę pisać relację na żywo z przejazdu Pendolino na trasie Warszawa Centralna-Wrocław Główny
:P@igore za dużo, za szybko?
;)
Ja też przyłączam się do gratulacji. Super relacja, do tego live. I podobnie jak @igore utwierdziła mnie w przekonaniu, że takie RTW nie jest dla mnie. Za wygodny już jestem
:)
@RafiPodróżnik Bilet w wariancie PVG-GUM-HNL-SEA kupowany na stronie United (OTA nie widziały tego połączenia) na ok. 3,5 miesiące przed podróżą. W tej cenie (która wraca co jakiś czas) było dostępnych kilka terminów lutowo-marcowych.
Gratuluje RTW
;)8 dni, dookoła świata w cenie wyjazdu na Islandię
;)Przyjemnie się czytało i szkoda, że tak szybko się skończyło. Jakie plany na kolejną podróż? Co po takim RTW?
Szkoda, że skończyła się ta podróż. Dobrze się śledziło i trzymało kciuki za udane kółko dookoła świata. Czytało się prawie jak Julisza Verne "W 80 dni dookoła świata"
:D . Tamci bohaterowie też nie wierzyli, że Panu Fogg uda się taka podróż a Ty Yossarian udowodniłeś, że prawie 150 lat później uda się taka wyprawa 10 razy szybciej. No cóż, nie te czasy i nie te środki lokomocji ale dyscyplina podróży, właściwe dobranie trasy i odrobina szczęścia zrobiły swoje.Wielki podziw !Może jeszcze kiedyś znajdzie się na tym forum nowa, jeszcze bardziej ciekawa i intrygująca wyprawa. Mam nadzieję.
@grzegorz84 @kozand63 Bardzo dziękuję@peta Dziękuję, bardzo dziwne uczucie ale aktualnie nie mam jeszcze kupionych żadnych biletów a co za tym idzie planów na następny wyjazd@walerek To zupełnie inna kategoria, której nie dorastam do pięt
;)
Fajna relacja! I dzięki niej dowiedziałem się, że Island Hoppera można zrobić także w kierunku wschodnim, tj. z Guam/Azji do HNL/USA. Do tej pory byłem przekonany, że tylko UA154 z HNL do Guam leci przez wszystkie Wyspy Marshalla. Ten UA155 to lata od niedawna, czy zawsze takie połączenie powrotne było? No i sprawdziłem sobie cenę przelotu UA155 za mile w M&M i wchodzi bardzo fajna stawka za 20 tys mil + ok. 700 PLN dopłat. Chociaż przy cenie, którą zapłaciłeś za lot łączony z PVG do SEA, to jednak bardziej sie opłaca kupić taką kombinację za "pełną" cenę.
Można w obie. Lepiej lecieć na zachód bo można zaliczyć wyspy w dzień.Najlepiej to latać tam za mile United, bo jest stawka 12500 mil i kilka dolców dopłat
:)
UA155 wylatuje z Guam o 8:20 rano wiec też się zalicza wyspy za dnia lecąc za wschódja kupiłem lot GUM-PNI za mile Aegean i wyszło dopłat kilka EURcała trasa GUM-HNL to 40tys mil Aegean i niecałe 9 EUR dopłat
Do rozpoczęcia podróży pozostało mniej niż 12h, dlatego inspirowany relacjami @przemos74 i @tom971 startuję ze swoim pierwszym RTW.
Zaczęło się od biletu na trasie PVG-GUM-HNL-SEA-SFO (w tym UA155 czyli tzw. United Island Hopper), a potem jakoś poszło.
Ostatecznie złożyłem coś takiego:
8.03 KTW-DWC [W61289]
9.03 DXB-BAH [GF501]
9.03 BAH-BOM [GF64]
9.03 BOM-SIN [SQ425]
11.03 SIN-PVG [SQ826]
11.03 PVG-GUM [UA156]
12.03 GUM-TKK [UA155]
12.03 TKK-PNI [UA155]
12.03 PNI-KSA [UA155]
12.03 KSA-KWA [UA155]
12.03 KWA-MAJ [UA155]
12.03 MAJ-HNL [UA155]
12.03 HNL-SFO [UA396]
13.03 SFO-SEA [UA759]
14.04 SEA-LGW [DY7132]
15.03 LTN-WAW [W61306]
W sumie: 8 dni, 16 lotów, ponad 39 tys. km. Lotnicze debiuty na pokładach Gulf Air, Singapore Airlines i United. Najdłuższy pobyt na Hawajach (18h), najkrótszy (35 min) Kosrae.
Tyle na początek. Postaram się, o ile lotniskowe Wifi pozwoli, wrzucać dużo zdjęć kolan. A uprzedzając pytania: po co, dlaczego i że bez sensu to odpowiadam cytując klasyka: „kreski na flightradarze same się nie zrobią”.
P.S.
Szczególne podziękowania dla żony i córki, że chociaż trochę rozumieją ;)
Uskrzydlony na początku nową przygodą zaczynam mieć pewne wątpliwości: czy ławki lotniskowe będą wystarczająco twarde bo inaczej złamie mi się kręgosłup (stary jestem), czy nie wynudzę się w 18h na Hawajach albo czy zdążę w Katowicach na bus Matuszka bo jeżeli nie to cały plan posypie się już na początku.
Ale na razie wszystko gładko. Jedyna dostępna 2 klasa w pociągu relacji Wrocław-Radom oferuje komfortowe warunki podróży, Matuszek odjechał nawet przed czasem. I tylko to Honolulu nie daje spokoju czy 18h to jednak nie za długo. Idąc tym tropem na 12.03 (bo na ten dzień mam zaplanowane tylko 7 lotów i poczucie, że obejrzę niewystarczającą ilość gateów) znajduję za 500 zł bilety RT z HNL na Molokai Mokulele Airlines.
Zastanawiam się czy nie kupić. No, nic, jeszcze poczekam i prześpię się z tym (chociaż nie wiem czy się uda bo przecież nie mam zarezerwowanego żadnego hotelu).
Trzymajcie kciuki, komentarze wspierające jak i pozostałe pożądane.
P.S.
Na razie zdjęcia wyglądają jakby były robione kalkulatorem. Może opanuję to do końca RTW
Wczorajszy wieczór i dzisiejszy dzień nadal bez potknięć. F55 do metra, a potem pod Burj, który nie może przestać kojarzyć mi się z (Daewoo) Warsaw Trade Tower.
Noc upłynęła na kontemplacji tego wybryku ludzkiej wyobraźni i opuszczam Dubaj z mieszanymi uczuciami.
Bahrajn natomiast pozytywnie zaskakuje. Tamtejszy blichtr nieco przykurzony i zdecydowanie w cieniu przepychu sąsiadów. Krótki rzut oka na miasto i wiem, że chętnie tam wrócę.
No może z pominięciem narodowego przewoźnika królestwa. 7 letnie A320 na trasie DXB-BAH-BOM przy obłożeniu ok. 90% przypominają bardziej Wizzaira.
A potem Mumbaj na plain dosę i żeby zdążyć na ostatni dzisiejszy SQ425.
No, nic. Podobno nie widać zdjęć. Spróbuję opanować problem wieczorem przed wylotem do Szanghaju. Jeżeli nie to dopiero po powrocie uzupełnię zdjęcia z czegoś innego niż kalkulator zwany Xiaomi mi 4c. Kto pisał relacje na żywo z RTW wie, że to nie są proste rzeczy ;
Druga doba bez snu, tzn. tryb czuwania na najwyższych obrotach.
Jak tak dalej pójdzie to prześpię Island Hoppera.
No, ale miało być o czymś innym.
Mumbajskie lotnisko to kolos. Długie wypychanie i kolejka na pasie powodują 30 minutowe opóźnienie, które i tak nie przyćmiewa ogólnego wrażenia.
Załoga obsługująca dzisiaj czteroletniego A330 od początku nienatrętnie naskakująca.
Ciepłe ręczniki odświeżające, niezłej jakości słuchawki, skarpety plus szczoteczka i menu 'dedykowane' klasie ekonomicznej. W głębi ducha dziękuję, że 5,5 godzinny lot na miejscu środkowym różowym przewoźnikiem mam za sobą.
Opcja wegetariańska rezerwowana przed lotem sprawdza się doskonale.
Świetny ser paneer w pomidorach, ziemniaki w salsie szpinakowej i do tego szpinakowo-soczewicowy klops w sałacie z sosem z tamaryndowca. Dobre, nawet wybitne, w porównaniu z posiłkiem w Gulf (chociaż obiektywnie nie był zły). Dążąc do ideału Singapore sling i lody czekoladowe zamykają dzień. Dobrzy są.
W nocy trochę bujało i łupało nad Oceanem Indyjskim a przed samym podejściem na Chiangi tropikalna ulewa z wyładowaniami. Dlatego nadrabiamy spory kawałek i wlatujemy nad Indonezję.
Szybka odprawa paszportowa, znowu pytanie dlaczego nie wpisuje w karcie wjazdowej miejsca pobytu/ noclegu i mogę postawić nogę na singapurskiej ziemi.
Miasto trochę znam, dlatego zostawię sobie je dzisiaj na koniec. Creme de la creme - kolacja na Smith Street w China Town, a potem Marina Bay Sands i Blacklane na lotnisko.
Ale to potem. Oprócz 18h na Hawajach mam tyle samo czasu w Singapurze. Nie można go tak zmarnować. Prom do Indonezji na wyspę Bintam wydaje się być wbrew pozorom rozsądnym pomysłem, gdyby nie dzisiejsza pogoda. Najwyżej skończy się na nierozsądnym pomyśle.
Jednak będzie Indonezja
Dobrze motywujecie bo po powrocie do Singapuru od razu szukam Wifi na terminalu Tanah Merah :D
Zdjęcia postaram się wrzucić później, jak kalkulator pozwoli.
Najbliżej tego, żeby posypała się jakaś część trasy było dzisiaj gdy kierowca miejskiego autobusu nie zrozumiał, że chcę dojechać do Tanah Merah Ferry Terminal, a nie stacji metra Tanah Merah. Wpadam w ostatniej chwili i kupuję bilet Rt za 70 SGD. Wyjazd 11:10, powrót 14:30 czasu lokalnego (-1h w Indonezji).
Regularna odprawa, bramki, kontrola. To wszystko i gęstniejący tłum przypomina bardziej azjatyckie miasto niż poukładanego Tygrysa regionu.
Miejscowi nie wytrzymują morskich turbulencji. Statystycznie w jedną i drugą stronę ok. 30% pasażerów wysiadłaby gdyby mogła o własnych siłach dostać się do drzwi. Załoga oswojona z sytuacją, sprawnie rozdaje niebieskie torebki. Nie, zdjęć nie będzie.
Bintam to skrzyżowanie Hajnanu, Okinawy i czegoś pewnie jeszcze. Luksusowe ośrodki przyciągają zarówno Singapurczyków, którzy chętnie pojawiają tu się w weekendy jak i inne nacje, które przemierzają pół świata, żeby poczuć się wyjątkowo. Pod bramkami paszporty niemieckie, rosyjskie, szwajcarskie, amerykańskie. Takie wakacje w enklawie. Bo Indonezyjczycy zajmujący się ich obsługą, sami mieszkają w trochę innej rzeczywistości.
Resorty mnie nie interesują, tym bardziej że pogoda nie zapowiada się na stabilną. Dlatego zarzucam plecak i uprzejmie dziękując taksówkarzom za próby podwiezienia idę do pierwszej miejscowości. 30 stopni, wilgotność dużo powyżej 70 procent. Po drodze biegające za mną dzieciaki z uniwersalnym w każdej części świata przesłaniem: "Hallo" i przebiegające przez drogę makaki. Sama Pujasera to kilkadziesiąt niskich budynków, dwa kantory, chińskie sklepy ze wszystkim. Ale w samym centrum miasteczka stoiska z jedzeniem. Znowu jest dobrze.
Nasi goreng z kurczakiem bardziej klasyczny być nie może. Krótka wymiana zdań z miejscowymi i można wracać. Po drodze policjant nie dał się przekonać, że ja tak lubię z plecakiem, i że pogoda ładna, i że nie trzeba i podwozi mnie motocyklem pod same drzwi terminalu.
Wysiadam. Singapur nie wita deszczem więc w planach wieczornych Raffles, China Town i Marina Bay.
Najświeższa porcja zdjęć prosto z Singapuru w oczekiwaniu na SQ826 do Szanghaju. Mam nadzieję, że będą widoczne.